W ubiegłym tygodniu opublikowaliśmy relację z Torunia. Zdarzenie dotyczyło ukarania mandatem i punktami karnymi kandydatki na kierowcę w trakcie egzaminu państwowego. Poprosiliśmy Państwa o komentarz do przedstawionej sytuacji i oto jeden z nich:
RELACJA:Podczas egzaminu na prawo jazdy licealistka z Brodnicy miała stłuczkę. Została ukarana 250-złotowym mandatem i punktami karnymi. O tym kuriozalnym zdarzeniu pierwsza poinformowała “Gazeta Pomorska”. Jak wyjaśnił redakcji Marek Staszczyk, dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Toruniu, ostatnia faza egzaminu na prawo jazdy kategorii "B” odbywała się na ul. Celniczej wiodącej wzdłuż cmentarza. Ruch jest tam niewielki. Egzaminator polecił kursantce rozpędzić auto do prędkości 50 km na godz. i zatrzymać na wysokości niebieskiej tablicy. Nie wydał jednak polecenia hamowania awaryjnego, zatem gwałtownego. Tymczasem młoda kobieta zwolniła do ok. 35 km na godz. i wtedy gwałtownie zahamowała. Po chwili inny pojazd uderzył w egzaminacyjne auto od tyłu. Przeanalizowaliśmy zapis z kamery, czyli obraz do przodu i dźwięk z kabiny. Niestety nie mamy kamery, która rejestrowałaby sytuację z tyłu - wyjaśnia Marek Staszczyk. - Z zapisu wynika, że kursantka popełniła kardynalny błąd i słusznie została ukarana mandatem. Szef toruńskiego WORD-u uważa jednak, że część winy leżała po stronie kierowcy, który najechał na "elkę” od tyłu. Podstawowa zasada ruchu drogowego mówi, że należy zachować bezpieczną odległość od poprzedzającego pojazdu. Z drugiej strony, nikt nie spodziewa się, że ów pojazd nagle zahamuje. Jerzy Kociszewski, sekretarz Polskiej Federacji Stowarzyszeń Szkół Kierowców przypomina: - Każdy, kto jedzie za samochodem z "L” na dachu, powinien zachować szczególną ostrożność i wziąć po uwagę, że reakcje kursanta mogą być niezrozumiałe i gwałtowne. Przecież ten człowiek wciąż się uczy, jest zdenerwowany. Mł. insp. Wiesław Rzyduch, naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego informuje, że kursantka została ukarana na podstawie art. 86 Kodeksu wykroczeń - za spowodowanie zagrożenia w ruchu drogowym. Fakt, iż ktoś nie posiada prawa jazdy, nie oznacza, że żadne sankcje mu nie grożą. Z tego samego tytułu mogą być karani piesi. Na nałożenie mandatu pozwala Kodeks wykroczeń - informuje Wiesław Rzyduch, naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. Mandat to jedno, a 6 punktów karnych to drugie, bo to dodatkowa sankcja. Artur Rzepka z zespołu prasowego KMP w Toruniu wyjaśnia, iż w tym przypadku fakt ukarania kierującej punktami, nie oznacza rzeczywistego wpisania punktów do ewidencji kierowcy, bo takowej kursantka nie posiada. Opisana sprawa wywołała poruszenie. “Gazeta Pomorska” wprost żąda: “nie karajcie Ani!”. - Ta sprawa powinna być przedmiotem zapytania poselskiego. Zapytam, czy działanie policji było adekwatne do sytuacji. Według mnie, mamy do czynienia z absurdem. Jak można było ukarać młodą kursantkę mandatem za to, że ktoś wjechał w tył jej auta?
- mówi bydgoski poseł Andrzej Walkowiak.
KOMENTARZE:
20) Witam serdecznie, Chciałem podrzucić mój komentarz w tej sprawie: Gdybyśmy rozważali to, czy nagradzać punktami karnymi osobę uczącą się z instruktorem, uznałbym, że faktycznie jest to bez sensu, bo ten ktoś nadal się uczy, ma obok siebie instruktora, który ma obowiązek nadzorować i udzielać rad. Z egzaminem jest osobna historia: przychodzący na egzamin oświadcza, że opanował znajomość przepisów i umiejętność prowadzenia pojazdu w stopniu wystarczającym do samodzielnej jazdy, oraz oświadcza, że jest gotów brać na siebie odpowiedzialność za czynności wynikające z tejże samodzielnej jazdy. Na egzaminie prezentuje on to, jak potrafi samodzielnie jeździć; egzaminator ma oczywiście swoje pedały, ale używa ich tylko w sytuacjach krytycznych - jego zadaniem jest siedzieć i obserwować. Ponieważ kierujący ma znacznie większą kontrolę nad pojazdem, ponosi on odpowiednio większą odpowiedzialność za to, co się dzieje; w przeciwieństwie do nauki jazdy, egzaminator pozwala zdającemu popełnić błąd, a nie powstrzymuje go przed nim. Skoro zdający ma prawo popełnić błąd i bierze za niego odpowiedzialność, to ma również najświętsze prawo ponieść karę taką, jaką przewidują przepisy. Jeszcze raz powtórzę: wsiadając do egzaminacyjnego samochodu, egzaminowany oświadcza, że zna przepisy i umie jeździć samochodem. Jeśli popełnia błąd, to ponosi za niego konsekwencje, bo jedzie w końcu samodzielnie. A z drugiej strony... powiedzmy, że jednego dnia ja i zdający wyprzedamy na przejściu. Ja dostaję 10 pkt i mandat, zdający tylko mandat i oblewa egzamin. Za dwa tygodnie zdaje ponownie i kolejne dwa tygodnie później wyjeżdża na ulicę z plastikiem w ręku i czystym kontem - mimo, że obaj popełniliśmy ten sam krytyczny błąd. Gdzie tu sprawiedliwość? Obaj jechaliśmy samodzielnie, obaj oświadczyliśmy znajomość przepisów i umiejętność jazdy. Obaj braliśmy odpowiedzialność za czyny popełnione za kółkiem, ale punkty dostałem tylko ja. Pozdrawiam, Witold K.
21)Witam wszystkich. Ponownie zabieram głos w tej sprawie. Nie zgadzam się z komentarzem Witolda K. Cytuję: "Ponieważ kierujący ma znacznie większą kontrolę nad pojazdem, ponosi on odpowiednio większą odpowiedzialność za to, co się dzieje; w przeciwieństwie do nauki jazdy, egzaminator pozwala zdającemu popełnić błąd, a nie powstrzymuje go przed nim." Czym się różni pojazd nauki jazdy od pojazdu egzaminacyjnego? W Warszawie oprócz zamontowanej kamery niczym. Dla innego użytkownika drogi te pojazdy traktowane są tak samo. Czy kodeks drogowy pozwala nauce jazdy łamać prawo? Nie, instruktor ma do tego nie dopuścić, błąd kursanta ma poprawić i nie dopuścić do złamania przepisów kodeksu drogowego. To dlaczego egzaminy łamią prawo. "Egzaminator pozwala popełnić błąd, a nie powstrzymuje go przed nim" - na jakiej podstawie prawnej opiera się egzaminator? Po to ma egzaminator pedały, aby nie dopuścił do łamania prawa. Jeżeli zdający nie zatrzymuje się na linii bezwarunkowego zatrzymania (znak stop) to obowiązkiem egzaminatora jest zahamować na tej linii i oblać zdającego, a nie przejechać linie i dopiero go oblać najczęściej w zatoce przystanku autobusowego. Nie ma przepisu, który pozwalał by pojazdom nauki jazdy albo pojazdowi egzaminacyjnemu łamać przepisy ruchu drogowego. Instruktor albo egzaminator ma do tego niedopuścić, to jest jego obowiązek. Jeżeli zdający nie zatrzyma się na "stopie" i dojdzie do kolizji z innym pojazdem - to wina jest zdającego? Nie, to wina jest egzaminatora, który dopuścił do przejechania linii bez zatrzymania. Jeżeli chcemy za wszystkie błędy karać zdających (czyli kandydatów na kierowców) to osoba egzaminatora jest niepotrzebna. Wystarczy wyznaczyć trasę do przejechania, zdający ją przejedzie to sprawdzić nagranie na kamerze, jeżeli nie popełnił błędu to zdał. Popełnił błąd to oblał egzamin plus ukarać go za wykroczenie. Pozdrawiam Zbyszek R. - instruktor nj z Warszawy
22) Ad. komentarz 20. Nie zgadzam się z Panem. Zdający tylko mówi, że potrafi jeździć. Od tego jest egzaminator, żeby tę umiejętność zweryfikować. I to niestety egzaminator odpowiada za egzaminowanego, tak jak instruktor za kursanta. Dyzioo
23) Szanowny Panie Witoldzie! Popieram w całości Pańską wypowiedz, jednakże pragnąłbym dodać, ze wychodząc z takiego założenia nie rozumiem sensu egzaminu.. Skoro jest przygotowany, ponosi pełna odpowiedzialność za swoje czyny to trzeba osobie takiej dać prawo jazdy a nie egzaminować jej!! Czy Pan może przysiąc z całą odpowiedzialnością, że za około pół roku nie będzie pan sprawcą wypadku drogowego?! Czego naturalnie nie życzę nikomu, skoro "jesteś bez winy i nieomylny to bierz kamień i rzucaj" (pozwoliłem sobie trochę zmienić cytowaną sentencję). Pozdrawiam (...) bd
24) Komentarz do wypowiedzi Witolda K. Z Pana podejścia do tematu i punktu widzenia, nasuwa się tylko jeden wniosek - po co w takim razie egzamin, skoro za błędy płaci - ten, którego nazywa się kandydatem na kierowcę. [Czy kandydat na męża (narzeczony), to to samo co mąż?] To może należy iść za takim tokiem myślenia i tym co zgłosili się np: na egzamin maturalny (przecież każdy jest do niego przygotowany) dać od razu świadectwo albo gdy nie zaliczą cofnąć do pierwszej klasy. A co by Pan powiedział, że jakiś idiota za Panem nie wyhamuje, bo zagapił się, miał nadmierną prędkość, nie utrzymywał bezpiecznego odstępu, nie brał pod uwagę, kto kieruje pojazdem i nie ma tu absolutnie żadnego znaczenia, czy to jest pojazd egzaminacyjny czy nauki jazdy. A szczególna ostrożność, coś Panu to w ogóle mówi? A tego typu myślicielom polecałbym godzinę jazdy jako pasażer w samochodzie Nauki Jazdy. Serdecznie zapraszam. Zobaczy Pan, jaka jest ignorancja na drodze wobec takich pojazdów. Pozdrawiam tych, co nie byli stuknięci od tyłu. Instruktor Krzysztof K.
I kto ma rację?
Dyskusję będziemy publikowali w kolejnych numerach.
Czekamy, napiszcie: news@prawodrogowe.pl