Straż pożarna ledwo dojechała na wezwanie, bo drogę zagradzały jej zaparkowane samochody. O uratowaniu życia człowieka czasami decydują minuty. Tymczasem karetki w czasie wezwań do chorych muszą często tracić czas na szukanie jakiegokolwiek wolnego dojazdu do bloku i lawirować między wąskimi uliczkami. Problem istnieje od lat. - Im szybciej dojedziemy do pacjenta, tym większą ma on szansę na przeżycie. Tymczasem często w akcji ratunkowej przeszkadzają nam drobiazgi, typu - zablokowane metalowymi słupkami drogi czy nadmiernie rozrośnięte drzewa. Karetki muszą jeździć po trawnikach, krawężnikach, tracąc cenny czas i niszcząc podwozia - mówił w 2006 roku na konferencji poświęconej temu problemowi Zdzisław Kulesza, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Lublinie. Wczoraj w rozmowie z "Gazetą Wyborczą Lublin" Kulesza przyznał, że tak naprawdę od zorganizowanej wówczas przez pogotowie konferencji, w której nad zjawiskiem wspólnie debatowali przedstawiciele administracji osiedli, policji i straży pożarnej - niewiele zmieniło się na lepsze. - I to mimo że wielokrotnie zwracaliśmy się do lubelskich spółdzielni mieszkaniowych o usunięcie słupków, które tak bardzo utrudniają nam prowadzenie akcji ratunkowych - przyznał wczoraj dyrektor Kulesza. Jednocześnie dodał: - Oczywiście możemy jeździć po osiedlowych trawnikach, ale przecież nie o to chodzi. Dla straży pożarnej największym problemem są samochody, które mieszkańcy z braku miejsc parkingowych stawiają wszędzie gdzie się da. Również pod klatkami i na osiedlowych uliczkach. Wóz strażacki z trudem manewruje między zaparkowanymi autami i nie jest w stanie podjechać najbliżej miejsca pożaru. - To bardzo utrudnia nam pracę. Im dalej stoimy od budynku, tym mniejszy zasięg ma drabina albo podnośnik, co skutkuje tym, że nie możemy gasić pożaru na wyższych piętrach - tłumaczy Michał Badach, rzecznik Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie. W ubiegłym roku straż pożarna w powiecie lubelskim interweniowała 4732 razy. W 85 przypadkach strażacy odnotowali problem "utrudnionego dostępu" do miejsca akcji. Strażacy, którzy jadą do pożaru, mają prawo do przesunięcia blokujących dojazd aut. - Nie przypominam sobie, żebyśmy z tej możliwości skorzystali, ale jeśli zaparkowane pod blokami samochody szczególnie dadzą nam się we znaki, to po zakończonej akcji zgłaszamy to straży miejskiej - mówi Michał Badach. Takich przypadków w ciągu roku jest kilkanaście. Rzecznik straży pożarnej dodaje: - Z naszego punktu widzenia idealna sytuacja byłaby wtedy, gdyby otoczenie wokół bloku w promieniu 200 m było wybetonowaną pustą przestrzenią bez drzew zacieniających okna, ale oczywiście coś takiego jest niemożliwe. Dlatego tak bardzo zależy nam na poprawieniu tego, co niewielkim nakładem pracy można zmienić. Sposobem na parkujące na osiedlowych uliczkach auta jest także postawienie przez administratorów znaków, wyznaczających tzw. strefę zamieszkania. Dzięki nim straż miejska mogłaby karać mandatami źle parkujących kierowców lub odholować auto.