Rozmowa z Andrzejem Markowskim, psychologiem transportu
Mija rok od wprowadzenia obowiązku jazdy na światłach mijania przez cały rok. Zwolennicy wprowadzenia tego przepisu, opierając się na europejskich analizach, zapowiadali, że liczba wypadków zmniejszy się nawet o 15 proc. A wszystko przy zużyciu paliwa większym tylko o 0,5 - 1,5 proc. Okazało się jednak, że w naszym województwie (tendencje krajowe są podobne) liczba wypadków wzrosła przez rok o prawie 200, poszkodowanych było o 225 więcej niż rok wcześniej. Jedynie liczna zabitych zmniejszyła się o siedem osób. Dziennikarz “Gazety Wyborczej Szczecin” rozmawia z Andrzejem Markowskim – wiceprzewodniczącym Stowarzyszenia Psychologów Transportu.
Mariusz Rabenda (“Gazeta Wyborcza Szczecin”): Dlaczego oczekiwania się nie spełniły?
Andrzej Markowski (wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Psychologów Transportu): Na dane o wypadkach składa się dużo więcej zmiennych niż to, czy jeździmy na światłach, czy nie. Nie ulega wątpliwości, że pojazd oświetlony jest szybciej zauważalny. Jesteśmy tak biologicznie ukształtowani, że coś, co wysyła światło, traktujemy jak potencjalne niebezpieczeństwo. Patrząc na historię rozwoju można powiedzieć, że kto ignorował rzeczy wysyłające światło, ten spłonął. Jadący z włączonymi światłami samochód też wzmaga naszą czujność.
Mariusz Rabenda: Skoro to działa, to dlaczego wypadków i ofiar jest więcej?
Andrzej Markowski: Przybyło pojazdów [tylko w Szczecinie liczba zarejestrowanych aut w ub.r. wzrosła o 10 tys. - przyp. red.]. Coraz więcej młodych siada za kierownicą, a człowiek w wieku poniżej 25 lat jeszcze nie jest w pełni rozwinięty, by oceniać niebezpieczeństwo. Tymczasem klientami szkół nauki jazdy są głównie młode osoby. A u nas większy nacisk w szkoleniu kładzie się na to, jak wyjść z poślizgu, zamiast na to, jak w niego nie wejść. Zapominamy, że na bezpieczeństwo drogowe większy wpływ ma mózg, niż umiejętności manualne.
Mariusz Rabenda: Może - wierząc, że jesteśmy bezpieczniejsi - bardziej szarżujemy na drogach?
Andrzej Markowski: Oczywiście, taki mechanizm istnieje. Wprowadzenie obowiązku zapinania pasów i jazdy na światłach, w połączeniu z tym, że jeździmy nowoczesnymi autami, może spowodować nadmierne poczucie bezpieczeństwa. "Jestem tak zabezpieczony, że mogę jechać szybciej" - myślimy. To sprawia, że liczba wypadków, zamiast spadać, rośnie.
Mariusz Rabenda: Wprowadzono nas w błąd mówiąc rok temu, że liczba wypadków spadnie?
Andrzej Markowski: Kampanie promocyjne mają to do siebie, że zyskują na nich głównie ich producenci. Nie wolno było zakładać, że wypadki się skończą, gdy zaczniemy jeździć na światłach. Ale to pewne, że z punktu widzenia kierowcy jesteśmy po zmianach bezpieczniejsi. Bo szybciej zostaniemy zauważeni.