Przegląd prasy

Będą rygorystycznie przestrzegali ograniczeń prędkości…

6 stycznia 2013

“Gazeta pl Trójmiasto” publikuje rozmowę z Robertem Szmarowskim, inicjatorem akcji przeciwko masowemu stawianiu fotoradarów na polskich drogach. Oficjalna nazwa akcji - “Włoski Strajk Polskich Kierowców”. Co do zasadności akcji możemy i chyba mamy podzielone opinie. Akcja ma polegać na rygorystycznym przestrzeganiu ograniczeń prędkości. Jak dalej precyzuje inicjator akcji – chodzi o to, by ci, którzy wydają ciężkie pieniądze na fotoradary, sparzyli się na tym. Taki fotoradar kupowany jest przecież z podatków, kosztuje około 160 tysięcy. Jeśli okaże się, że nie przynosi zysków, stanie się kłopotliwy dla polityków. Będą musieli zacząć myśleć, czy to się naprawdę opłaca. Bo jak wytłumaczyć się z nietrafionych wydatków i dziury w budżecie, zamiast spodziewanych zysków? Poniżej fragment wypowiedzi inicjatora akcji - oceńcie Państwo sami:

Roman Daszczyński: Zainicjował pan w internecie akcję obywatelskiego sprzeciwu "Pieprz radary". Skąd taki pomysł?

Robert Szmarowski: - Pierwotna nazwa wyrażała frustrację, nie tylko moją, którą budzi postawa rządzących. Mówiąc oględnie, wciskają nam kit. Sieć fotoradarów nie służy bezpieczeństwu, lecz łupiestwu. Mieszkam w Trójmieście, a pracuję w Koszalinie. Służę w Straży Granicznej i żyję na "dwa domy". A nawet, ze względu na rodzinne uwarunkowania, na trzy. Jeżdżę więc sporo i sporo widzę na drogach. Większość radarów, które spotykam na trasie, w żaden sposób nie redukuje zagrożeń w ruchu drogowym.

Pytanie: Frustracja wynika z tego, że musi pan płacić mandaty?

Odpowiedź: Dostałem mandat w grudniu zeszłego roku. Ale to tylko przyczynek do dyskusji. Jeżdżę wolno i staram się maksymalnie uważać na to, co dzieje się na drodze. A jednak zostałem piratem! Albo, jak mówi o piratach minister transportu Sławomir Nowak, mordercą drogowym. Jest taka miejscowość w powiecie słupskim, Darżyno. Kilka, kilkanaście posesji, ulokowanych wzdłuż drogi krajowej numer sześć. Po zmroku nie szczeka tam nawet pies. Dostałem "strzał w plecy" z radaru, który tam stoi. Faktycznie, jechałem szybciej, niż dopuszcza prawo. Ale większość z nas dostosowuje technikę jazdy i jej prędkość, do tego, co widzi na trasie. Gdy widzę oświetloną przestrzeń, a nie widzę żywego ducha i jest noc, to jadę z prędkością marszową, czyli około osiemdziesiątki. I tak, według opinii ministra Nowaka, zostałem drogowym mordercą. Ciekawi mnie, czy do tego zacnego klubu dołączy szef Inspekcji Transportu Drogowego. Jemu minister Nowak udzielił jedynie ustnego upomnienia. Za co? Za używanie do celów prywatnych służbowej wypasionej bryki, wyposażonej w radar. To by się nie wydało, gdyby generał Połeć nie dostał foty z innego radaru...

Pytanie: Może słusznie, może w Darżynie jest wyjątkowo niebezpiecznie? Ja też na tej trasie kiedyś zapłaciłem.

Odpowiedź: Kierowcy nie powinni kwestionować przepisów ani lekceważyć znaków na drogach, którymi się przemieszczają. Nie próbuję być sędzią we własnej sprawie. Ale chcę zapytać: skoro jest tam tak niebezpiecznie, to dlaczego odcinek jest chroniony za pomocą urządzenia służącego do karania? Jeśli rzeczywiście na tym odcinku zagrożone jest ludzkie życie, to dlaczego kierowcy nie są o tym ostrzegani z wyprzedzeniem, na przykład kilometrowym?

Gdyby chodziło o życie i zdrowie pieszych, to skoncentrowano by się tam na wzorcowym oznakowaniu drogi. Kilka lat temu miałem okazję jechać przez Anglię i byłem pod wrażeniem, jak tam są rozwiązywane te problemy. Tam z użytkownika dróg nie robi się bez potrzeby przestępcy. Droga dosłownie rozmawia z kierowcą, świetne oznakowanie, zarówno pionowe jak i poziome. Trzeba być naprawdę idiotą, by je lekceważyć. A jakie kwiatki mamy w Polsce? Pułapki typu ograniczenie do czterdziestki, umieszczone pod zielonym znakiem z nazwą miejscowości. Kierowca wjeżdża, mija następnie biały znak terenu zabudowanego. Potem jest biały znak z czerwonym przekreśleniem, który oznacza koniec terenu zabudowanego. Kierowca przyspiesza i nadziewa się na fotoradar. Dlaczego? Bo nie ma pojęcia, że wpadł w pułapkę. Jeśli pod zielonym znakiem jest ograniczenie, to obowiązuje ono aż do drugiej zielonej tablicy, która oznacza koniec miejscowości.”