Przegląd prasy

Miasto bez szerokich chodników umiera

4 grudnia 2009

Ulice to nie tylko jezdnie, to również chodniki. Miasta, które ignorują pieszych, umierają. Do tych, które budują nowe i dbają o istniejące przestrzenie publiczne, wraca życie. Udowadnia to goszczący w Łodzi John Norquist, były burmistrz Milwaukee. Łódź i Milwaukee to miasta o przemysłowej historii, które równocześnie przeżywały wzloty i upadki gospodarcze. Tym, co je różni, są przedmieścia. Brookfield to wolno stojące budynki otoczone parkingami i dodatkowo oddzielone od siebie szerokimi jezdniami. - Tam ulice są tylko dla aut, dla pieszych już nie, bo nie wybudowano chodników. Wszystkie wady takiego sposobu budowania miasta są teraz, w czasie kryzysu na rynku nieruchomości, bardziej widoczne - opowiada Norquist. Brookfield się wyludnia. Żyje i zarabia za to śródmieście z wąskimi ulicami, po jednym pasie ruchu w każdą stronę, i chodnikami. Spaceruje nimi mnóstwo osób, które m.in. zostawiają pieniądze w sklepach mieszczących się w parterach każdej kamienicy stojącej jedna przy drugiej. - Wiele amerykańskich miast przebudowano w myśl idei Le Corbusiera, szerokie jezdnie i wolno stojące wieżowce - mówi były burmistrz Milwaukee. W Milwaukee autostrada przecinała śródmieście, a wzdłuż niej nie było budynków, tylko niekończące się parkingi. Norquist doprowadził do jej zburzenia; powstały nowe ulice i domy, a populacja centrum wzrosła o 6 tys. osób. Aleje, bulwary, ulice - tego potrzebujemy, a nie autostrad, którymi można przemknąć przez miasto z prędkością 90 kilometrów na godzinę. Uczymy inżynierów, że ulice to nic strasznego, to normalna rzecz w mieście - mówi były burmistrz Milwaukee.

Słowa kluczowe chodnik piesi/ruch pieszych