Przegląd prasy

Na drogach fotoimitatory

12 września 2008

Podlaska drogówka kupiła właśnie sześć nowych wideorejestratorów oraz fotoimitatory, innymi słowy fikcyjne fotoradary. Cztery sztuki. Z zewnątrz wyglądają tak samo jak te prawdziwe. Tak samo jak one pracują. Jeżeli ktoś przekroczy dozwoloną prędkość i przejedzie obok tego urządzenia, to ono zareaguje tak samo, jak fotoradar. Nawet samochodowy antyradar oszuka, bo wysyła takie same fale jak fotoradar. Błyśnie mu lampa, jakby robiła prawdziwe zdjęcie. Tyle, że nie zrobi, bo urządzenie pozbawione jest systemu do rejestracji obrazu. Dzięki czemu jest dość tanie (6,5 tys. zł, a nie ok. 150 tys. zł jak za fotoradar). - Tyle, że kierowca o tym nie będzie wiedział, dzięki czemu powinien zwolnić - mówi nadkom. Kozłowski. - Może to trochę kontrowersyjna metoda walki z piratami drogowymi, ale warto wiedzieć, że 34 proc. wszystkich wypadków spowodowanych jest nadmierną prędkością. Policjanci wskazują jeszcze na inną zaletę fotoimitatora. Skrzynki, w których ustawia się fotoradary, są przeważnie puste. Ale kierowcy i tak zwalniają przed słupem. Jednak sam widok słupa nie odstrasza posiadaczy antyradarów, urządzeń, które z daleka odbierają sygnał wysyłany przez prawdziwy fotoradar. - Fotoimitator także wysyła sygnał do antyradarów. Kierowca będzie myślał, że w skrzynce jest fotoradar i taką wiedzą na pewno chętnie podzieli się później z innymi kierowcami, chociażby za pośrednictwem CB-Radia - tłumaczy Krzysztof Fic. Efekt? Tacy kierowcy też zwolnią przed niby-radarem. W dodatku policja, używając atrapy, chce pokazać, że wcale nie zależy jej tylko na karaniu kierowców, a na zmuszeniu ich do przepisowej jazdy.