Kluczem do poprawy bezpieczeństwa nie jest liczba znaków drogowych, lecz lepsza organizacja ruchu. Niedawna kontrola NIK na odcinku autostrady A-4 z Katowic do Krakowa pokazała, że w 26 miejscach brakowało znaków drogowych, w 14 były one ustawione całkiem niepotrzebnie, a w dwóch wręcz dezinformowały kierowców. Każdy, kto często jeździ po Polsce, może przytoczyć podobne przykłady. Choćby ronda, na których obowiązują niejednakowe przepisy - na niektórych pierwszeństwo mają wjeżdżający na rondo, na innych jadące już po nim auta. W innym miejscu po kilku skrzyżowaniach z pierwszeństwem znienacka wyrasta krzyżówka równorzędna. Taka mnogość rodzi chaos. Trzeba ujednolicić zasady – apeluje “Gazeta Wyborcza”.
Skąd biorą się błędy w organizacji ruchu? Przyczyn jest wiele. Jedna to niefortunny podział administracyjny. Zarządzaniem drogami krajowymi zajmuje się Główna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA). Ale jeśli droga przebiega przez miasto na prawach powiatu, odpowiedzialność przejmuje zarząd miasta. Lokalnym administracjom brakuje pieniędzy na remont drogi czy obwodnicę, więc tranzyt często odbywa się przez zabytkowe centra. Ponadto każda gmina sama organizuje ruch na drogach powiatowych. Efekty? Kilkunastokilometrowy odcinek wygodnej, dobrze oznakowanej trasy niespodziewanie przechodzi w taki, który od dziesięcioleci nie widział remontu. Najwięcej, bo aż 36 proc. wszystkich wypadków zdarza się właśnie w takich miejscach - tam gdzie nagle pogarsza się przyczepność, widoczność, znikają bezpieczne pobocza. Bezpieczeństwo nie zależy wtedy tylko od kierowcy, ale od stanu nawierzchni, oznakowania i - co równie ważne - infrastruktury wokół drogi.