Czy na polskich drogach może być bezpieczniej? Dlaczego na polskich drogach jest tak niebezpiecznie, skoro mamy coraz lepszą infrastrukturę drogową, nowocześniejsze i bezpieczniejsze pojazdy czy też bardziej restrykcyjne prawo? Ubiegły 2024 rok pokazał, że niestety przybyło w naszym kraju wypadków drogowych, aż o niespełna 600, względem roku 2023. Statystyki policyjne pokazują również wzrost liczby osób rannych o 700. Więcej, bo aż o 22610, niż w roku 2023 było także kolizji drogowych. Daje to łączną liczbę 388601 zdarzeń drogowych w zeszłych 12 miesiącach.
Jako Instruktor nauki i techniki jazdy, posiadający praktykę egzaminatorską oraz niemalże 20 - letnie doświadczenie zawodowe, uważam że temat jest bardzo złożony, lecz warty diagnozy i podjęcia obywatelskiej dyskusji.
Zagrożenia podzieliłbym na kilka składowych: edukacja szkolna, prawo, szkolenie i egzaminowanie, styl i taktyka jazdy. Rok temu w moim mieście doszło do tragicznego w skutkach wypadku drogowego. Na oznakowanym przejściu dla pieszych, kierujący pojazdem z nadmierną prędkością potrącił śmiertelnie, idące za rękę z ojcem dziecko. W następstwie miejski inżynier ruchu drogowego zlecił w pobliżu zamontowanie progów zwalniających. W rezultacie olbrzymia część kierowców omija "śpiących policjantów", a przyczyn tych zachowań może być wiele. Wymienię tylko kilka: pośpiech, cwaniactwo, kontrowersyjnie zaprojektowane "spowalniacze" i chęć ochrony pojazdu przed skutkami następstw podczas ewentualnego ich pokonania. Podobnych w skutkach zdarzeń mamy na co dzień wiele. Niemalże każdego dnia dochodzi do śmiertelnego wypadku drogowego. Jestem przekonany, że większość z nas mogłaby przytoczyć ze słyszenia lub z autopsji, co najmniej jedno dramatyczne zdarzenie na drodze, które miało miejsce w ostatnim czasie. Mądra, praktyczna i w ciekawy sposób przedstawiona edukacja komunikacyjna zaadresowana dla szkół i przedszkoli, współtowarzyszące programy społeczne oraz kompetentna kadra nieprzypadkowych ludzi to dopiero fundament i zalążek całego procesu poprawy bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Są w tym kraju instytucje, podmioty prawne mające związek i utożsamiające się z BRD oraz wykwalifikowani ludzie, dla których powyższy temat nie jest obcy. I są pieniądze w budżecie Państwa, UE, fundacjach i stowarzyszeniach, które można by zaimplementować na zbudowanie ogólnopolskiego, zintegrowanego systemu szkoleniowego, zamiast wydawać setki milionów złotych na „obsługę” wypadków drogowych. "Prawo jest po to, aby je łamać". Czy na pewno? Większość z nas zna swoje prawa i obowiązki, nakazy i panujące zakazy. Możemy się z nimi zgadzać lub nie, ale powinniśmy je jako społeczeństwo respektować, mając przy okazji pełną świadomość swoich konsekwencji za popełnione, niezgodne z prawem czyny. Dlaczego zatem tego nie robimy?
Czy prawo w Polsce jest respektowane, chociaż w podobnym stopniu jak na zachodzie? Dlaczego ten sam Polak łamiący prawo drogowe w swoim kraju, wyjeżdża za granicę i potrafi szanować zasady panujące w innej destynacji. Czyżby obawa przed nieuchronnością kary lub działającym, niekoniecznie dobrze oznakowanym fotoradarem? A może wysoka grzywna działa właśnie tak restrykcyjnie na kierowców? Czy naprawdę zależy nam na tym, abyśmy prawo w Polsce akceptowali połowicznie, stawiając na drodze oznakowany żółty fotoradar bądź odcinkowy pomiar prędkości? Jaki jest logiczny cel informowania kierowców o maszynie pt. "sprawdzam". Każdy kierowca ubezpiecza każdego roku swój samochód. Może warto by określić publicznie jasne zasady ubezpieczeń, a następnie właśnie przez świadome działania edukacyjne, honorować i doceniać bezpieczeństwo lub piętnować i karać kierowców naruszających PRD. Jeździsz niebezpiecznie? Zdobywasz punkty karne? Płacisz znacznie wyższe OC. Masz czyste konto? Dostajesz nagrodę w postaci obniżonej składki. Być może nie każdy musi się asymilować w ruchu drogowym z innymi współkierującymi. Wówczas taki „dzban” powinien być po prostu napiętnowany lub wykluczony. W krajach skandynawskich prawo jazdy jest czymś bardzo pożądanym i kosztownym, jest niczym dobrem luksusowym. Każdy, kto już je posiada dobrze wie, że uprawnienia do kierowania należy szanować i zdaje sobie sprawę z poniesionych wcześniej wyrzeczeń. Szkolenie i egzaminowanie to kolejny temat "rzeka". Poziom jednego i drugiego jest na żenująco niskim poziomie. Dlaczego? Czy ktoś na poważnie się kiedykolwiek pochylił nad jakością szkolenia i egzaminowania? Czy osoby "kontrolujące" OSK, oby na pewno mają wiedzę, na czym polega i jak powinien przebiegać proces szkoleniowy i egzaminacyjny przyszłych kierowców w naszym kraju? A jeżeli już niektórzy posiadają ową wiedzę, to czy mają za sobą mądre prawo i narzędzia, aby móc rzetelnie i skutecznie zweryfikować funkcjonowanie podmiotów szkolenia i egzaminowania? Można szkolić jakoś i postawić na jakość, ale jedno z drugim niestety nie idzie w parze. Można egzaminować mądrze, rozumnie z odrobiną empatii i głupio przez pryzmat własnego ego i braku kompetencji. Obydwa rzemiosła należy rozumieć i czuć. OSK mogą rzetelnie i uczciwie realizować program szkolenia, a WORDY nie muszą być maszyną do zarabiania pieniędzy. W obydwu przypadkach potrzebne jest właściwe przygotowanie zawodowe. Drodzy Państwo, może warto w końcu oduczyć się sztuczności i sztampowości i zrozumieć, że to do niczego pożytecznego nie prowadzi. Zastanówmy się razem nad zasadnością prywatnych lub wynajmowanych placów manewrowych, w szczególności na najbardziej popularną kategorię B. Wykorzystajmy w pełni infrastrukturę WORD i ODTJ do kategorii motocyklowych i ciężarowych, jeżeli stwierdzimy, że taka jest zasadność. Od wielu lat kursanci parkują, wykonują przeróżne manewry w realistycznych, miejskich warunkach drogowych. Czy naprawdę płynna jazda po sztucznie wymalowanym „łuku” i stojące na liniach krawędziowych, bez sensu pachołki spowodują, że na polskich drogach będzie bezpieczniej? Na Boga, promil kursantów i niewielu „ekspertów” z dziedziny ruchu drogowego w tym kraju zna podstawowe techniki skrętu, wielu nie ma pojęcia o taktyce i technice jazdy. Na prawdziwe warsztaty raz w roku i w zasadzie co roku przyjeżdża ta sama grupa kilkudziesięciu ambitnych instruktorów, chcących podnieść swoje kwalifikacje i dowiedzieć się czegoś więcej. A gdzie pozostałe tysiące osób kupujących za kilka złotych zaświadczenie? A tak naprawdę, w głównej mierze bierzemy współodpowiedzialność za życie i funkcjonowanie społeczeństwa. Spróbujmy w sposób nowoczesny i logiczny spojrzeć na ten problem. Instruktor powinien "wyposażyć" adepta w niezbędną wiedzę i umiejętności, pozwalające mu do przetrwania na drodze. Egzaminator ma za zadanie ocenić, czy jazda kursanta jest bezpieczna i samodzielna. Po co zatem stwarzać sztuczne problemy? Kursant mógłby przyjechać pojazdem szkoleniowym na egzamin ze swoim instruktorem prowadzącym. Zakładamy, że wcześniej zdał uczciwie egzamin wewnętrzny pod okiem swojego mentora. Egzaminator, obserwujący jazdę z tyłu, mógłby zaimplementować przykładową, losową trasę egzaminacyjną w służbowej nawigacji i umieścić ją w widocznym miejscu. Dla pełnej transparentności egzaminu, drugie służbowe urządzenie rejestrujące mogłoby być na wyposażeniu pojazdu. Co zyskujemy? Jasne i przejrzyste zasady, obniżenie do minimum stanu emocjonalnego kursanta, oszczędność czasu (zbędny plac manewrowy), większa dyspozycyjność egzaminatora, a co za tym idzie - krótszy czas oczekiwania na egzamin. Okres próbny i wynikające z niego konsekwencje? Być może ciekawa idea z przeszłości powinna wreszcie ujrzeć światło dzienne i wyhamować zapędy młodych kierowców zamiast proponować obniżenie wieku do 17 lat na zdobycie prawa jazdy. A może ustawodawca zapomniał o kat. B1, która już od wielu lat uprawnia do kierowania pojazdem samochodowym innym młodzież od 16 lat. Nastolatkowie muszą w końcu wyjść z sieci i zrozumieć, że w tej prawdziwej, codziennej grze mamy tylko jedno życie.
Mentalność polskich kierowców, drogowe cwaniactwo, chamstwo, brawura, jazda na "podwójnym gazie" a z drugiej strony niewiedza, nieznajomość obowiązujących zasad i przepisów ruchu drogowego, brak odpowiedniego postrzegania, percepcji i właściwego planowania przyczyniają się do tak ogromnej wypadkowości. Do tego wszystkiego dochodzi przyzwolenie społeczne, obawa lub niechęć przed donosem, ograniczone zaufanie do służb, w tym Policji, Straży Miejskiej a także opieszałość Sądów i łagodne traktowanie, w tym recydywistów i przestępców drogowych.
A więc, czy na polskich drogach może być bezpieczniej? Tak, ale...
Damian Badura.