Co zrobić, kiedy znajdziemy się w karambolu? Jak już wcześniej napisano - uciekać! Gdzie?! O tym za chwilę, bo w mojej ocenie warto cofnąć się trochę i zadać pytanie - dlaczego się w nim znalazłem?
Osoby często podróżujące drogami o podwyższonej prędkości (autostrady i drogi ekspresowe) doskonale wiedzą o czym napiszę, bo to dotyka każdego z nas, podróżujących na „większych odległościach”, czyli monotonia jazdy. Im dłużej jedziemy, tym bardziej jesteśmy „w transie” drogowym i przez to opóźnia się nasz, jakże cenny, czas reakcji zwany popularnie „refleksem”, a to z kolei wpływa na cenne metry, których potem nam zabraknie w trakcie hamowania. Nie bez znaczenia jest także odległość od poprzedzającego pojazdu - im większa, tym lepsza (zdecydowanie większa od, nie tylko w mojej ocenie, „sugestywnego” zapisu w ustawie w Np.19 u. 3a), to też wpłynie na całkowitą drogę hamowania… i to zdecydowanie! Zatem, biorąc pod uwagę powyższe, starajmy się być jak najbardziej skoncentrowani na drodze, spoglądajmy na drogę tak daleko przed siebie, jak to tylko możliwe, a jeżeli zaczniemy odczuwać dekoncentrację, zmęczeni, etc. Zjedźmy na najbliższy MOP i zróbmy sobie 10-15 minut przerwy, porozciągajmy się trochę, zróbmy parę przysiadów, czy po prostu - przejdźmy się po parkingu. Jeżeli, tak jak w przypadku karambolu na S74, pogorszą się warunki pogodowe (w tym przypadku była to mgła), to nie zapominajmy o tym, że pojazd jadący z prędkością 90 km/h pokonuje 25 metrów w ciągu sekundy, a uwzględniając uśredniony czas reakcji kierowcy do 1,2 sekundy, pokonujemy 30 metrów zanim zaczniemy hamować… wniosek prosty - jeżeli nie zwolnimy bardziej, to nie mamy żadnych szans na to, że nie „wpakujemy się” w poprzedzający pojazd, lub pojazdy. Jednym zdaniem - więcej jazdy defensywnej i przewidywania na drodze, wszak wiemy, że nie każdy jest tak dobrym kierowcą jak my (sarkazm).
Wracając do zachowania w miejscu karambolu (jeżeli nie udało nam się tego uniknąć), to należy bezwzględnie oddalić się na bezpieczną odległość od miejsca zdarzenia, jeśli mamy taką możliwość, to ostrzegajmy nadjeżdżające pojazdy (np.: włączenie świateł awaryjnych) i przy zachowaniu bezpieczeństwa pomóżmy poszkodowanym… łatwo się to pisze, siedząc przed komputerem, bo nie ma emocji, hałasu, adrenaliny, ale co innego można napisać?
Jeśli chodzi o pomoc poszkodowanym w takim zdarzeniu, to muszę przyznać, że zajęcia na których ćwiczy się takie sytuacje z udzielania pierwszej pomocy z kandydatami na kierowców, instruktorami, egzaminatorami, to czasami tylko ćwiczenia w sali wykładowej, na fantomach… Niewiele jest w Polsce szkoleń, które są symulacją zdarzeń drogowych, gdzie uczestnicy biorą czynny udział w „akcji”. Niestety, na przestrzeni ostatnich trzech lat takich szkoleń było tyle, że jestem w stanie je wymienić na palcach jednej ręki. Szkolenia, które faktycznie pozwalałyby wyrobić w sobie odwagę do „czynnego udziału w ratowaniu życia” osób poszkodowanych w zdarzeniu drogowym, ćwiczenia z pełną symulacją wypadku, zabezpieczeniem miejsca, użyciem gaśnicy, ewakuacją poszkodowanych (nie manekinów, a pozorantów) w bezpieczne miejsce, udzieleniem pierwszej pomocy przedmedycznej, to dziś rzadkość ze względu zarówno na cenę takiego szkolenia, jak i jego atrakcyjność.
Niemniej jednak, mam nadzieję, że takie ćwiczenia będą częściej organizowane, a podstawy jazdy defensywnej znajdą swoje należne miejsce w programie szkolenia kandydatów na kierowców i kierowców - czego Państwu i sobie życzę.
Dariusz Szczepański, instruktor nauki jazdy, instruktor techniki jazdy, prezes Polskiego Stowarzyszenia Instruktorów Techniki Jazdy (fot. Jolanta Michasiewicz)