Rozmowy

Elżbieta Wiśniewska. Felieton w odpowiedzi na pytanie

27 stycznia 2023

Elżbieta Wiśniewska. Felieton w odpowiedzi na pytanie
Elżbieta Wiśniewska, dr nauk ekonomicznych, biegła sądowa, z zamiłowania rowerzystka (fot. ze zbiorów Autorki)

Zacna Pani redaktor przesłała mi artykuł o rowerzystach pedałujących po drodze ekspresowej i autostradzie z prośbą o komentarz. W tym momencie należy się z całą mocą zarzekać, że komentarz nie może dotyczyć opisywanych przypadków. W mediach społecznościowych nader często uczestniczymy w burzliwych dyskusjach na temat zdarzeń drogowych. Niestety znacząca część dyskutujących bierze treść artykułu, a czasem tylko samego tytułu za najprawdziwszą prawdę i pełnię wiedzy o opisywanym zdarzeniu. Tymczasem w rzeczywistości miało miejsce zdarzenie, o którym prawie nic nie wiemy.

Autor artykułu je opisał, ale… Bardzo wielu mediaworkerów (nie mylić z dziennikarzami) nie zna nawet pojęć, których używa w opisie, a na pewno ich nie rozumie. Na ich znajomość przepisów ruchu drogowego spuśćmy litościwie zasłonę. Pierwsza wersja zdarzenia to jego rzeczywisty przebieg. Druga to opis na portalu, często błędny niemal zawsze niepełny. A one często diametralnie się różnią. Wisienką na torcie jest jeszcze tytuł tworzący trzecią wersję zdarzenia. 

Komentarz, co oczywiste, dotyczyć będzie jedynie zjawisk i zachowań, do napisania o których artykuł mógł zainspirować. 

Zacznijmy od oczywistej konstatacji, że jazda rowerem po drodze ekspresowej i autostradzie jest zakazana, ale nawet gdyby zakazana nie była to na pewno jest bardzo niebezpieczna. Oczywiście rowerzyści mogliby dokonywać innego wyboru tylko z uwagi na niebezpieczeństwo, ale skoro ludzie wspinają się na K2 zimą to argument o niebezpieczeństwie nabiera innego charakteru. Należy, wobec tego, postawić pytanie co mogło kierować rowerzystami podejmującymi tak niebezpieczną decyzję.

Jak rowerzyści z artykułu wyjaśniają naruszenie zakazu? Jeden rowerzysta wyjaśnia, że nie wiedział o zakazie, drugi powołuje się na nawigację, która wskazała autostradę jako najlepszą trasę. Jeden jest niewiedzący, drugi zbyt ufny.

Argument o nawigacji jest przekonujący, znamy historie o kierowcach wprowadzonych przez Hołowczyca wprost do jeziora, czy narodowy sport Polaków - lot nad rondem, bo nawigacja powiedziała „na rondzie prosto”. Skoro kierowcy zawierzyli nawigacji, dlaczego rowerzysta miałby jej nie wierzyć.

Rowerzysta z artykułu idzie dalej w wyjaśnieniach. Otóż nawigacja wskazała mu tę drogę jako najszybszą. I nic dziwnego, bo alternatywna trasa zaproponowana przez GSV jest na znacznym odcinku kręta, wąska i … bardzo przez to niebezpieczna. W krajach o wyższym poziomie cywilizacyjnym znane jest rozwiązanie, które nie zmusza rowerzystów do dokonywania wyborów pomiędzy dwoma rodzajami zagrożeń dla ich życia i zdrowia. Po prostu przy budowie autostrad, niewielkim dodatkowym nakładem buduje się za ekranami akustycznymi wygodną drogę dla rowerów.

(fot. ze zbiorów Autorki)

Tymczasem w Polsce wybudowano niedawno POW przez Ursynów a jej część wpuszczono do tunelu. Po co ją wybudowano?

Taki bilbord, z takim napisem skonfrontowany z realizacją najpełniej obrazuje istotę polskiego drogownictwa. Jego podstawowa zasada - zapewnić komfort ruchu pojazdów. Taka swoista antropomorfizacja pojazdu bo warto sobie przypomnieć, że komfort to «stan zaspokojenia potrzeb fizycznych i psychicznych oraz braku kłopotów». No i zbudowano tunel zaspokajający potrzeby fizyczne i psychiczne samochodów. Świat stał się od razu piękniejszy.

A nad tunelem? Tu już inny świat, bo górą jeżdżą tylko rowery i inne wynalazki o podobnym charakterze. Co gorsza, kompletnie bez sensu wpisano do PORD, że rower to pojazd. Jaki tam pojazd Panie - odpowiedzieli na to w GDDKiA - przecież to kpina. Pojazd to tylko samochód, każdy myślący drogowiec to Panu powie. Jak powiedzieli tak i zrobili, więc drogi dla rowerów na powierzchni nie powstały. Przecież odtwarzamy jedynie to co było argumentowali, gdy stawiano im zarzuty za brak infrastruktury rowerowej. Kłamczuszki. Ulicą Płaskowickiej w Warszawie jechało się kiedyś prosto, teraz zrobiono esyfloresy przy wyjeździe w stronę Ghandi (w Warszawie). Co ciekawe w planach prezentowanych w sieci przejazd był prosty.

Reasumując dla drogowców rower to „pojazd”, ale nie pojazd.

Drugie wyjaśnienie jest ciekawsze. Mediaworker pisze, że rowerzysta nie wiedział, że to co robi jest zakazane. I na tym kończy. Stawiam dolary przeciw orzechom, że korzystający z tego portalu skierowanego do kierowców znają tylko jedno rozumienie takiego wytłumaczenia - rowerzyści nie znają przepisów. „Rowerzyści nie znają przepisów, bo nikt tego nie weryfikuje” tak to ujęto dużymi literami i w kolorze. Zastanawiam się czy to nie jest dobre. Kierowcy znają przepisy, ich wiedza weryfikowana jest państwowym egzaminem i … powodują najwięcej wypadków. Może lepiej nie wiedzieć?

Nie ma potrzeby dywagować nad wyjaśnieniem tego konkretnego rowerzysty, bo za mało wiemy. Być może nie znał przepisów, nie dostosował się do znaków.

Warto natomiast rozważyć sytuację, gdy rowerzysta pojawia się na drodze ekspresowej lub autostradzie nie ma pojęcia, że jego czyn jest zabroniony. PORD definiuje zarówno drogę ekspresową jak i autostradę w podobny sposób jako drogę oznaczoną odpowiednimi znakami drogowymi, przeznaczoną tylko do ruchu pojazdów samochodowych. Kluczowe dla dalszych rozważań jest sformułowanie „oznaczoną odpowiednimi znakami drogowymi”. Rowerzysta wprawdzie wie, że nie wolno mu po nich jeździć, ale ….

Rzadko, ale zdarza się brak oznakowania przy dojeździe. Zapewne zostało zniszczone, ale rowerzysta wjeżdżając nie wie, że właśnie łamie zakaz. Nie zawsze te drogi są w całości wygrodzone płotkami i włączając się do ruchu można nieświadomie naruszyć przepisy. W obu przypadkach brzmi to jak kiepski wykręt i trudno się z taką oceną nie zgodzić.

Rzeczywisty problem tkwi w oznakowaniu, występuje prawie na każdym dojeździe i co ważniejsze takie oznakowanie nie narusza przepisów. Przepisy obligują do ustawienia znaków wskazujących na dojazd do autostrady lub drogi ekspresowej w pewnej odległości. Dzięki temu kierowca wie, że za chwilę się na nich znajdzie. A rowerzysta? Na niego drogowcy zastawili pułapkę. Wystarczy na GSV obejrzeć sobie przejazd trasą zaczynającą się na Żbikowskiej. Ruszamy i na światłach skręcamy w prawo w ulicę 3 maja z zamiarem udania się w stronę Warszawy. Ulica bez drogi dla rowerów i żadnych ostrzeżeń dla rowerzystów.

(fot. ze zbiorów Autorki)

Po 500 m jedna nitka odbija w prawo na Warszawę. Jedziemy…

(fot. ze zbiorów Autorki)

Po kolejnych 150 m drogowcy łaskawie informują nas, że już za chwileczkę, już za momencik znajdziemy się na autostradzie.

Prawda, że pięknie? I co teraz? Jechać dalej? Zatrzymać się, zawrócić i wracać piechotą? A może jechać pod prąd? Można swobodnie wybrać przepis, który postanowimy naruszyć.

Jeżeli kiedyś zobaczycie rowerzystę na autostradzie będziecie wiedzieli, że wybrał pierwszą opcję.

Jeszcze raz dla utrwalenia - dla drogowców rower to „pojazd” ale nie pojazd.

Może ktoś powiedzieć, że przecież rowerzysta jechać nie powinien, że wiadomo (skąd?), że ta ulica to dojazd do autostrady… Rzecz w tym, że przepisy ruchu drogowego wprowadzono po to by nie trzeba było opierać się na „wiadomo”.

I na koniec zagadka.

(fot. ze zbiorów Autorki)

Którędy powinien pojechać rowerzysta - z prawej czy z lewej strony ekranu?

I co powiedzą kierowcy, gdy pojedzie zgodnie z przepisami? Dla ułatwienia dodam, że za ekranem nie ma znaku C-13.

Elżbieta Wiśniewska (Warszawa)