(Fot.: PD@N 416-8 i 30jm)
Znaki informujące o kontroli prędkości mogą stać tylko tam, gdzie strażnicy miejscy używają fotoradaru. Rzeczywistość jest inna niebieskie tablice stoją wszędzie. - To absurd, by każdorazowo je ustawiać i usuwać - mówią funkcjonariusze. Rozporządzenie Ministerstwa Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej jest jednoznaczne: uruchomienie fotoradaru wymaga zamontowania znaku ostrzegającego i odwrotnie - po zakończeniu pomiaru prędkości należy zdemontować znak. I tu problem. Otóż każda zmiana oznakowania wymaga konsultacji z policją i zarządcą drogi. Procedura związana z otrzymaniem zgody trwa kilka dni. Jak donoszą media z rożnych stron kraju - strażnicy tego nie robią. - Bo jest to nierealne. To absurd, by każdorazowo ustawiać i demontować znak, ponieważ one są wkopane na stałe - mówi Wojciech Bafia, zastępca komendanta Straży Miejskiej w Kielcach. Drogowcy proponują rozwiązanie - już wpadli na pomysł, jak dostosować się do przepisów i nie popaść w absurd, a przy okazji ułatwić funkcjonariuszom ściganie piratów. - Rozważamy, czy nie ustawić na ulicach wjazdowych znaku informującego, że miasto objęte jest systemem kontroli fotoradarowej. Tak zlikwidujemy pojedyncze znaki. Jesteśmy na etapie uzgodnień z policją oraz Strażą Miejską - mówi Jarosław Skrzydło, rzecznik prasowy Miejskiego Zarządu Dróg w Kielcach.
Popatrzmy na fotkę, a może wystarczy przykryć znak? Zapytamy specjalistów.