Lubię takie poranki, gdy otwieram pocztę redakcyjną i znajduję w niej list od Czytelnika. Napisany z troską o smutną rzeczywistość, mądry, analizujący przyczyny, nieśmiało proponujący konkretne działania. Oczywiście mówimy o polskich drogach, o bezpieczeństwie, o tragediach. Właśnie tak pisze Czytelnik, który wykonuje trudny i niebezpieczny zawód nauczyciela nauki jazdy. Człowiek odpowiedzialny za efekty swojej pracy. Czy Oni, instruktorzy nauki i techniki jazdy, wykładowcy powinni mieć swoje święto – DZIEŃ INSTRUKTORA NAUKI JAZDY?
Zachęcam do lektury przekazu Tomasza Kulika.
J. Michasiewicz (red. nacz. tyg. PRAWO DROGOWE@NEWS)
Droga Redakcjo!
Piszę zainspirowany materiałami pani dr Ewy Odachowskiej, publikowanymi na naszym portalu.
Jako instruktor nauki jazdy i techniki jazdy z praktyką w zawodzie od 1999 roku zastanawiam się, czy fatalne zachowania - jakich dopuszczają się na drodze młodzi wiekiem kierowcy - nie mają związku ze stanem edukacji w Polsce. Konkretnie chodzi mi o fatalną metodykę nauczania matematyki, fizyki i chemii w szkołach podstawowych i średnich. Pracując z kandydatami na kierowców motocykli, czyli w 99% praktykującymi posiadaczami prawa jazdy kategorii B odnoszę wrażenie, że zrozumienie dla zjawisk fizycznych zachodzących w pojeździe i wokół niego podczas jazdy jest mizerne wśród większości moich (i nie tylko moich) kursantów. Pojęcie zmian zachodzących geometrycznie, choćby w kontekście zmiany długości drogi hamowania przy zmianie prędkości jazdy, działania tzw. siły odśrodkowej na przednią i tylną oś pojazdu (nadsterowność i podsterowność), oraz tarcia między oponą a jezdnią, jest tak mgliste, że wymaga ogromnej pracy na wykładach, pracy poświęconej otaczającej nas fizyce w ogóle. Mam wrażenie, że szkoła zniechęca do poznawania tych jakże pięknych i fascynujących dyscyplin.
Kolejny problem do bardzo słabe zdolności psychomotoryczne u młodych wiekiem kandydatów, wynikające moim zdaniem (mogę się mylić!) ze zwolnień z lekcji w-f, małej popularności sportów ruchowych, co skutkuje (tak mnie się wydaje) problemami z wykonaniem trzech czynności jednocześnie, właściwą oceną odległości w lusterkach, o ocenie tempa zbliżania się innych uczestników ruchu na drodze poprzecznej nie wspominając...
Pani doktor wydaje się osobą najbardziej kompetentną spośród tych, które znam w naszej branży, by postawić Jej pytania:
- Czy zaniechania w edukacji młodych ludzi (chodzi o przedmioty ścisłe i wychowanie fizyczne) nie jest jedną z przyczyn ich niskich umiejętności uczestniczenia w ruchu drogowym, gdy zostają kierowcami?
- Czy niechęć do fizyki wygenerowana przez wadliwy system edukacji nie jest przyczynkiem do wysokiej wypadkowości na polskich drogach?
- Czy marny poziom "wysportowania" nie jest praprzyczyną tragedii na drodze?
Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że problem wypadkowości na polskich drogach jest systemowy i zaczyna się już w szkole podstawowej. Nie tylko brak realnego wychowania komunikacyjnego, ale zaniedbania we wspomnianych przeze mnie wyżej przedmiotach ma tu wpływ na sytuację w ruchu drogowym.
Kłaniam się. Tomasz Kulik