„Navigare necesse est, vivere non est necesse” (Pompejusz) (tłum.: „Żeglowanie jest rzeczą konieczną, życie – niekonieczną”)
Cóż warte byłoby życie bez pasji. Ja mam dwie. Pierwsza – zawodowa: bezpieczeństwo w ruchu drogowym. Druga – osobista: żeglarstwo. Moje pasje wzajemnie się przenikają.
Co może łączyć te dwie dziedziny? Bardzo wiele. I w jednym, i drugim przypadku mamy do czynienia z transportem, przemieszczaniem się. W jednym i drugim przypadku przestrzeganie norm prawnych, właściwej taktyki i techniki pozwala na bezpieczną podróż, czy to lądem, czy po wodzie.
Z bezpieczeństwem w ruchu drogowym byłem związany zawodowo przez ponad 21 lat jako policjant ruchu drogowego: prowadząc dochodzenia w sprawie wypadków drogowych, kierując sekcją prowadzącą postępowania w sprawie kolizji drogowych, kierując sekcją policjantów wykonujących czynności procesowe na miejscu wypadków drogowych, będąc Zastępcą Naczelnika Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji w Warszawie i, pod koniec służby, będąc Radcą Wydziału.
Gdy odchodziłem na emeryturę, po 32 latach służby w mundurze, sądziłem, że „zamknę za sobą drzwi”. Nie dało się. Nadal propaguję bezpieczeństwo na drodze, m.in. prowadząc zajęcia z kierowcami.
Praca zawodowa była moją prawdziwą pasją. Poświęcałem jej większą część doby. Gdybym mógł się jeszcze raz urodzić, chciałbym robić dokładnie to samo.
Początki mojego żeglarstwa sięgają czasów licealnych. Zaczynałem na Jeziorze Białym na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Wtedy też zaczytywałem się w książkach opisujących samotne rejsy dookoła Ziemi, wyprawy do Arktyki i na Antarktydę. Nie myślałem, że spełni się moje największe marzenie – opłynięcie Cabo de Hornos.
W pierwszy morski rejs, po Bałtyku, popłynąłem w roku 2000. Kolejny był trzy lata później. Dzisiaj mam za sobą 18 rejsów morskich, z tego 10 po zimnych wodach: dwukrotnie byłem na Grenlandii, w najdalej na północ na wschodnim wybrzeżu położonej osadzie Ittoqqortoormiit, dwukrotnie byłem na Spitzbergenie, przekraczając 80. równoleżnik 800 41’, płynąłem dookoła Islandii, na Nordkapp, żeglowałem dwukrotnie w Cieśniach Patagonii, byłem na stacji PAN im. Arctowskiego na Antarktydzie i czterokrotnie okrążyłem Przylądek Horn – ostatni raz 3 grudnia 2017 r. o godz. 9.54.
Gdy w 2008 r. po raz drugi, w trudnych warunkach, opłynąłem Przylądek Horn, zadzwoniłem z Puerto William w Chile do żony z radosną wiadomością. Powiedziałem wówczas: „Udało się, ale znowu prawą butą, nie lewą”. Wtedy żona powiedziała tylko: „No, no!”. Obiecałem jej wówczas, że trzeciego razu nie będzie. No i był, w styczniu 2015 r. A czwarty całkiem niedawno - w roku 2017.
Znajomi pytają mnie, po co pcham się na zimne wody. Chociaż jestem strasznym zmarzlakiem, żeglowanie po ciepłych nie sprawia mi takiej radości, jak żegluga w trudnych arktycznych warunkach.
Do wypraw w trudnych warunkach jestem przygotowany. Mam dobry sprzęt zbierany przez lata, mam hand warmera, taką jakby papierośnicę wyłożoną watą szklaną, do której wkłada się zapaloną kostkę sprasowanego węgla drzewnego. Zamyka się ją i wiesza pod swetrem na wysokości splotu słonecznego. Grzeje wybornie. Przede wszystkim zaś na wodzie, jak i na lądzie, przestrzegam obowiązujących zasad i norm prawnych. Dlatego żegluję bezpiecznie nawet podczas potężnych sztormów.
Często zdarza się, że gdy podczas żeglugi część załogi dowiaduje się, że jestem/byłem gliniarzem ruchu drogowego, wdaje się ze mną w dyskusję na temat bezsensu ograniczeń i kontroli prędkości. Zadaję im wówczas pytanie: dlaczego w sztormie nie postawią wszystkich żagli, tylko je refują, stawiają małego kliwra. Przecież jacht biłby rekordy prędkości. Słyszę, że to niebezpieczne, grozi wypadkiem, połamaniem masztów, wywrotką itp. No właśnie – na wodzie dbają o bezpieczeństwo, przestrzegają reguł, na lądzie nie zdają sobie sprawy z zagrożeń wynikających z przekraczania dozwolonej prędkości. Tak więc druga moja pasja – żeglarstwo również powiązane jest z bezpiecznym podróżowaniem.
Od ubiegłego roku realizuję z żoną kolejne, wspólne już marzenie: płyniemy śródlądziem do Paryża. Mamy ponad 40-letni kuter produkcji holenderskiej. Podróż podzielona jest na etapy: w 2016 roku dopłynęliśmy do Poczdamu - tam łódź pozostała. W 2017 roku dopłynęliśmy do Ter Apel w Holandii - łódka tam zimuje. W kolejnych latach „Naszą Szajbą” - tak nazywa się kuter - popłyniemy dalej. Oczywiście, zgodnie zobowiązującymi w danym kraju przepisami.
Jeżeli ktoś zastanawia się, po co pływać po zimnych akwenach, niech obejrzy kilka zdjęć: aby zaoczyć piękne góry lodowe, misia polarnego, lwy morskie, delfiny buszujące wokół jachtu, ogony wielorybów, pokosztować krabów…, a przede wszystkim, aby zrealizować swoje marzenia. Marzenia się spełniają, trzeba tylko chcieć i… jeździć bezpiecznie.
Tekst i zdjęcia: Wojciech Pasieczny
Źródło: Biuletyn PRAWO JAZDY nr 1/25 (2018)